Dziś wpis o książce, do której musiałam dorosnąć.
„Ancilla pamiętnik wieśniaczki francuskiej” tłum. Jan Rybałt. Książka została napisana pod pseudonimem przez Teresę Dmochowską, mężatkę, matkę sześciorga dzieci, tłumaczkę i pisarkę.
Ancilla znaczy w tłumaczeniu z łaciny na język polski tyle co „służebnica”. Jakże to wymowne, zwłaszcza w kontekście, że pisała ją żona i matka sześciorga dzieci.
Nie jest to właściwie pamiętnik wieśniaczki francuskiej, ale polskiej. Pamiętam, że kupiłam ją jeszcze jako panna przygotowująca się do małżeństwa, zachwycona recenzją, iż jest to książka o „teologii duchowości małżeństwa i rodziny”. Idealna dla mnie, pomyślałam.
Jednak kiedy zaczęłam ją czytać, odbiłam się od tekstu jak od ściany. Robiłam do niej jeszcze później kilka podejść, ale dopiero upływający czas, życie małżeńskie i pojawiające się na świecie dzieci sprawiły, że kiedy odnalazłam ją po latach na półce w rodzinnym domu, porzuconą, dałam tej książce jeszcze jedną szansę. I przepadłam w jej tekście z sercem poruszonym, ze szczerym wzruszeniem przyznając, że odnalazłam w niej skrawek mego życia.
Pamiętam jak kiedyś, za pierwszym razem przeczytałam ją od deski do deski, chyba w jeden lub dwa wieczory i nie zrobiła na mnie wrażenia. Teraz każdemu rozdziałowi z tej książki mogłabym poświęcić osobny wpis i obszerny komentarz.
Na koniec napiszę tylko, że to wspaniała książka dla żon i matek. Książka poetycka, pełna metafor, łącznik między życiem w świecie pełnym służby bliźniemu a miłością Pana Boga. Lektura, do której się dojrzewa. Tak było przynajmniej w moim przypadku.
Znacie „Ancillę”? Macie takie książki, do których musieliście dojrzeć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz